Ale Sajgon! Tak zwykliśmy określać mocny chaos, który się wziął wokół nas nie wiadomo skąd i po co i właściwie dlaczego… Kojarzyłam określenie „Sajgon” z takim „miszmaszem” jak każdy – ale po europejski. Prawdziwy „Sajgon” doświadczyłam dopiero w Wietnamie!!!! Tam pierwszy raz poczułam co znaczy prawdziwy chaos w przestrzeni. Ulica – klasycznie ze trzy pasy w jednym kierunku. Ale na nich pięć samochodów obok siebie w rządku i stado (co tam stado! Mrowie jakieś!!!) skuterów, motocykli, rowerów, tuk tuków itp. itd. I dla tych obiektów motoryzacji „pasy ruchu” – to mocno abstrakcyjne pojęcie. Oni ławą ruszają! I niech ich kto zatrzyma!!!! Po obu stronach chodniki. To znaczy… też duże nadużycie w określeniu… Tam idą piesi – to prawda, ale też rosną drzewa, grupy ludzi prowadzą handel obwoźny lub jakimś rzemiosłem się parają, gotują posiłek dla siebie i bliskich (generalnie w Sajgonie wszędzie czuć zapach gotowanego ryżu). I jak wspomniałam idą piesi. Ale jeśli kto myśli, że bezpieczny – w błędzie paskudnym tkwi. Bo skuterzysta, gdy nie mieści się na zatłoczonej jezdni nie ma problemu w tym by „niezauważalnie wmieszać się w tłum pieszych” – nie zwalniając oczywiście ani trochę. No Sajgon jak nic!!!!!
Sajgon to dawana nazwa (używana do 1976 r.) współczesnego Ho Chi Minh. Z niewielkiej rybackiej wioski (w historii pojawia się w XVII wieku) urasta do niczego sobie portu. Francuzi ustanowili tu stolicę swojej prowincji (do dzisiaj na ulicach sprzedaje się bagietki…), potem miasto stało się stolicą Republiki Wietnamu. Nazwę zmienili socjaliści, ale dawny Sajgon tkwi w świadomości nie tylko Europejczyków ale i samych mieszkańców miasta. Z ciekawostek w mieście (gdy już się nauczymy chodzić slalomem pomiędzy zmotoryzowanymi tłumami ) – XIX wieczny budynek Poczty. Tuż obok chrześcijańska katedra Notre Dame, z tego samego okresu. Dwa punkty obowiązkowe, choć umiarkowanie ciekawe to Pałac Zjednoczenia – z zabytkami „soc”, które w nas budzą zażenowanie i skojarzenia ze szczęśliwie minionymi czasami w Polsce oraz dość przejmujące Muzeum Pozostałości Wojennych. To ekspozycja dla ludzi o mocnych nerwach. Ale kto powiedział, że wojna jest fajna… Nie jest! I nigdy, żadna nie była i nie będzie! Może jeszcze jakaś jedna czy druga świątynia (bez efektu WOW)… i tyle.
Ale czy warto? No cóż. Jeśli choć raz wyrwało Ci się „ale Sajgon” patrząc na mizerny w formie bałagan w pokoju – jedź do Ho Chi Minh. Zobaczysz, o czym mówiłeś, a twój mały domowy bałagan uznasz za sterylne warunki bytu…