Wietnam – Mekong

Mekong prawie jak Nil – żywi, ubiera i daje schronienie. Jest gigantyczny, budzący respekt i zachwyt (czasem dyskomfort estetyczny też – gdy popatrzy się nieco bliżej niż na horyzont nie da się nie zauważyć ogromu śmieci wszelakich). Brązowo – bura woda rozlewa się szeroko i spokojnie płynie do morza, jakby na przekór tysiącom biegających ustawicznie Wietnamczyków, którzy zamieszkują jej deltę.

Że żywi i ubiera – sporo ponad tysiąc gatunków żyjątek, które można zjeść (a czasem także hodować w tym celu), a gdy potrzeba to nimi pohandlować. W dorzeczy Mekongu i na wyspach kwitnie turystyka: można zakosztować cukierków kokosowych, i miodu, i owocki zjeść, a jak wola i ochota to także popozować do zdjęcia z pytonem na szyi.

Szeroko i panoramicznie jest… Ale mnie najbardziej urzekły odgałęzienia i odnogi rzeki. Z dala od głównego nurtu tworzą istny labirynt schowanych wśród bujnej zieleni „uliczek”. Zgiełk dociera, ale jakby z oddali, nieco zagłuszony, stłamszony, odległy… Słychać plusk wody bitej wiosłami i bambusy kłaniają się w pas… Dopiero tam snując się (właściwie to płynąc leniwie) można „poczuć” Wietnam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *