O kurcze – pomyślałam (bo myślę raczej zwięźle…) – ale tu kolorowo!!! To faktycznie pierwsze wrażenie po zacumowaniu w samym centrum Poznania. Kolorowo jak w bajce. Rynek (jego najbliższe okolice zresztą też), w którą stronę by nie spojrzeć udekorowany słodkimi, kolorowymi kamieniczkami z wszystkich chyba okresów architektonicznych jaki „fabryka dała”. Takie małe (często raptem dwa okna na poziomie) cudeńka. O tyrpających się różkami koziołkach pisać nie będę – bo to jasne, ale sam przebudowany renesansowo Ratusz – wymiata! Nam się w Krakowie tylko wieże ostała, więc się tym poznańskim zachwycam – a co… Tuż obok ratusza Kamieniczki Budników zbudowane na miejscu XIII wiecznych bud śledziowych. Oczywiście kolorowiutkie. Naprzeciw Muzeum Rogalowe. Wejście sobie darowałam ale samego rogala do espresso pozwoliłam sobie. Tak w ogródku z widokiem na pręgież… Kropelki wody z fontann skrzą się urokliwie. Bo w czterech narożnikach rynku – cztery fontanny: Prozerpina od wieków porywana przez Plutona, Mars z przenikliwym spojrzeniem, Neptun w towarzystwie stworów morskich oraz urokliwy Apollo. Pomiędzy Wagą Miejską a Ratuszem jest schowana moja ulubiona – figurka właściwie – Studnia bamberki. Może nie do końca to widać na tym właśnie przykładzie – ale strój bamberski jest jednym z bardziej skomplikowanych i rozbudowanych w elementy, strojów ludowych na ziemiach polskich. Tuż obok rynku – ociekająca barokiem fara miejska. Już sama fasad w kolorze – czy ja wiem – róż chyba jakiś taki mocny dość, przechodząca płynnie w kolegium jezuickie, robi robotę. Kompleksu nie da się nie zauważyć, pomimo tego, że nie ma jakiejś fajnej perspektywy – kolor tak przykuwa uwagę, że się nie da… Wnętrze trójnawowe z niewielkim transeptem. Iluzjonistyczne klimaty, złoto, gra cieni, półmroki, klimaty, teatralność – no barocco! Ach i obecnie czterdziestotrzygłosowe organy Ladegasta! Nie wiem czy się załapię na jakiś koncert, bo to w sezonie letnim głównie dają, ale może chociaż „czarną damę” udam mi się zobaczyć… Kto wie, kto wie…