„Gruszki na wierzbie”. Zwykle używałam metaforycznie. A tu wystarczyło do Kórnika przyjechać żeby poetyka wypowiedzi poszła się paść… Tam naprawdę gruszki na wierzbie rosną. To znaczy teraz takie maleńkie są, bo te stuletnie odmówiły współpracy i wywróciły się korzonkami do góry, samobójstwo popełniając w ten sposób. Arboretum kórnickie wymiata. Cudne jest. A w maju to już w ogóle. Spacerując po jego alejkach, wciąż jakoś mimochodem słyszałam tam gdzieś z tyłu głowy „Balladę majową” SDM-u…. A może dlatego, że faktycznie w głowie mi się kręciło od zapachu bzu. Ok ok.. tak poprawnie – lilaków. Jest ich tam miliom. I wszystkie pachną i fioletami oraz bielami otulają. A do tego jeszcze różaneczniki w pełnym wachlarzu kolorów. Przy czym te nie pachną. Chyba… Nie wiem bo wszędzie te bzy czuć… Początki arboretum sięgają XVIII wieku. Teofil Działyński pozwolił sobie je założyć. To znaczy on założył ogród francuski a w arboretum przekształcił go Tytus Działyński (tak przy okazji przebudowy zamku mu wyszło też z ogrodem). Obecnie chyba ponad trzy tysiące roślin tu sobie korzonki zapuszcza. Tuż obok Zamek w Kórniku mieszczący dziś muzeum i bibliotekę ale o tym innym razem. Wystarczy przejść na drugą stronę jezdni by się znaleźć nad jeziorem kórnickim. Ptaki się drą, woda szumi, jakieś „wodorosty” przybrzeżne też – cudnie!!! I promenada Szymborskiej. Ładna spacerowa trasa. W sumie to nie dziwie się, że Szymborska się poezją zajęła… Jak się od samego rana ma taaaakie widoki… Kurcze pięknie tu. No naprawdę pięknie… Centrum takie sobie. Ratusz, kościół. No – jest. Ale do Kórnika dla szumu wody, cienia drzew i świergolenia ptactwa się przyjeżdża…