Warszawa – Muzeum Powstania Warszawskiego

Pierwszy raz w Muzeum Powstania Warszawskiego byłam sporo lat temu. Wtedy – z mooocno nieletnimi dwiema bratanicami i siostrzeńcem (teraz już najstarsza z trójki powoli zbiera się do kończenia studiów licencjackich 😉). Kolejny raz do muzeum poszłam zupełnie niedawno. Dlaczego o tym piszę? Bo często jest tak, że gdy po raz kolejny po dłuższym czasie do jakiegoś muzeum się idzie to odbiór jest bardzo różny, czasem wręcz diametralnie różny. Sama tego doświadczyłam kilka razy. Tu było inaczej. Owszem przypominałam sobie jak trójka „planktonu” z ciekawością otwierała wszystkie szuflady, zaglądała do wszystkich zakamarków i dopytuje o wszystkie możliwe szczegóły (tak mieli w każdym muzeum, które odwiedzaliśmy 😊 ). Ale równocześnie przychodziły mi te same myśli do głowy. O honorze, o desperacji, o wartości jaką jest wolność…

Muzeum otwarto jakieś dwadzieścia lat temu na Woli w budynku dawnej elektrowni tramwajowej. Wchodząc, rozpoczynamy trasę, labirynt pamięci… Takie kartki z kalendarza (w całym muzeum są do zerwania, jedna po drugiej, znaczą ślady i podpowiadają co dalej), które od godziny „W”, krok po kroku o powstaniu opowiadają. Najpierw okupacja i przygotowania w konspiracji do walki. Potem – wybucha powstanie. W „kinie” Palladium kroniki z powstania, takie realizowane pod ostrzałem dokumenty na niemych lecz krzyczących kliszach filmowych. A potem… ci co przeżyli… Nie od razu żyli w glorii chwały bohaterów. Ich zdjęcia i wywiady nakręcone z powstańcami – już jako mocno starszymi świadkami historii. Często zaskakująco znane twarze! Mira Zimińska – Sygetyńska, Danuta Szaflarska, Marek Edelman, Symcha Rotem, Alina Janowska, Leon Niemczyk, Andrzej Łapicki, Henryk Chmielewski, Irena Kwiatkowska, itd. itd…

Z całej ekspozycji, na mnie – duże wrażenie robi samolot. To znaczy samolot jak samolot, ale światło migocące od kręcących się śmigieł i warkot maszyny… To robi nastrój lekkiego niepokoju, może ciut strachu nawet… Zwłaszcza gdy zaraz potem widzi się film o zrujnowanej Warszawie.

W którymś momencie zwiedzania pomyślałam sobie, kurcze jakoś tak chaotycznie… Nie wiem, w którą stronę iść, co już widziałam, co jeszcze nie, którędy trasa prowadzi, zwłaszcza że ludzi mrowie i czasem przeciskać się muszę… A potem weszłam do podziemi. Tam – „kanał”. Można kawałek przejść. Ciasnawo i trzeba iść pochylonym (nawet przy moim 155 cm wzrostu), i w którymś momencie ciemno i trochę poczułam się niepewnie… I wtedy myśl kolejna mi się uknuła. Dobrze, że zwiedzający tak troszkę błądzą po ekspozycji. Może wtedy lepiej zrozumieć można też tych, którzy szli kanałami, ratując życie? A może też tych, którzy walczyli w labiryncie ruin Warszawy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *