Po Olecku oprowadzała mnie znajoma mojego kolego. Pierwszy raz się spotkałyśmy. Stałyśmy na środku miasta. Gdy zaczęła mówić – zaczęłam się zastanawiać jak można tak ciekawie i wciągająco opowiadać o miejscu, w którym nic nie ma… Bo na pierwszy rzut oka tak jest. Ale… Na początku był zameczek. W znaczeniu myśliwski. Zaczął się rozrastać i w XVI wieku Olecko otrzymało prawa miejskie i się rozwijało jak mogło, choć cyklicznie jak nie pożary to epidemie lub wojny skutecznie ten rozwój starały się zahamować. Na ten rozwój pracowali ramie w ramie mieszkańcy miasta pochodzenia niemieckiego, polskiego i żydowskiego. I analogicznie wyznawcy protestantyzmu, katolicyzmu i judaizmu. Przy czym nie koniecznie podział grup religijny w społeczeństwie Olecka był równoznaczny z narodowym. Po tym trojakim społeczeństwie miasta niewiele dzisiaj zostało… Kamień upamiętniający miejsce w którym był cmentarz żydowski, poprzewracane mocno nagrobki na cmentarzu protestanckim… Po dawnym zameczku też śladu nie ma. W XIX wieku resztki podupadłego mocno – spłonęły. W miejscu po nim, wzniesiono budynek neogotycki. Zabytki urbanistyczne, które obecnie można zobaczyć – też głównie z XIX wieku. Ale opowieść mojej przewodniczki snuła się arcyinteresująco, gdy po zakątkach miasta łaziliśmy. Tu potok jakiś płynie leniwie i mostek czy jakaś przystań. Niby nic ale w archiwum jest fotografia z czasu II wojny światowej tego właśnie miejsca. Strasznie kiepsko skadrowana… Dopiero po pewnym czasie okazało się że jej autor chciał pokazać to co na trzecim planie było. Mury, za którymi hitlerowcy umieścili mieszkańców miasta żydowskiego pochodzenia…