Odessa – wizualnie dla mnie, to taki Wiedeń wschodu. Pokręcone dzieje miała. Osada portowa grecka (właściwie dwie sąsiadujące osady), która przechodziła z rąk do rąk. Należała między innymi do Gotów, Hunów, Awarów, Madziarów, potem była częścią Rzeczypospolitej Obojga Narowów, potem Turcy i Rosja itd.
Odessa to miasto filmów. Oczywiście pierwsze skrzypce grają Schody Potiomkinowskie, ale dla mnie Odessa to „Deja Vu” i genialny Jerzy Stuhr. To jeden z filmów, które zawsze poprawiają mi nastrój, ale też to jeden z filmów, który rozbawić może tylko słowiańską duszę. Bo i Odessa jako scena – nadaje się i szyta na miarę! Architektura głównie XIX wieczna, secesyjno-eklektyczna, monumentalna, wyniosła, z rozmachem. Cudownie wygląda Pasaż. To nie galeria handlowa – to istny salon! Imponująco prezentuje się też Teatr Opery i Baletu. Właściwe na każdej ulicy w centrum historycznym zobaczyć można fantastyczne fasady kamienic, miejskich pałaców, cerkwi, kościołów, synagog itd. tutaj wszystko tchnie Europą i to na najwyższym poziomie i równocześnie wszystko tchnie słowiańskim wschodem! Taki dziwaczny mix.
W Odessie jest monastyr czarnomorski. Tam, pierwszy i jak dotąd ostatni raz widziałam mniszkę wielkiej schimy. Przygarbiona starowinka szła gdzieś podpierając się laską. Zupełnie nie zauważyła, że jej kukulion i analobos pobrudził się woskiem kapiących świec. Zupełnie nie zauważała właściwie całego świata wokół. Ludzie mijając ją zwalniali nieco kroku, ale nie witali się, nie zagadywali. Jedynie z szacunkiem patrzyli. A ona, ciepło uśmiechała się do własnych myśli i gdzieś sunęła postukując cichutko laską. A wokół w monastyrze wrzało! Tam biegali mnisi z taczkami – bo coś trzeba wyremontować, mniszka przepasana fartuchem pędziła do kuchni, jakiś mnich wyganiał za pomocą solidnego kija duchy nieczyste z jakiegoś chłopca (młodzieniec wyraźnie wyglądał na osobę niepełnosprawną intelektualnie…), tutaj przysiadły jakieś pobożne kobiety czekając na błogosławieństwo, tam mężczyźni prowadzą głośne i ożywione rozmowy – ot, normalny dzień z życia monastyru! I ta mniszka, jakby już nie z tego świata…
W Odessie synagog było wiele. Dzisiaj są trzy zaledwie. Najbardziej reprezentacyjna chyba była Synagoga Brodzka (czasem nazywana też Starą). Na szczęście przetrwała. Budynek XIX wieczny a zbudowana była dla społeczności reformowanych Żydów. Nazwa – do pierwszego jej chazana i rabina Blumentala z Brodów. W czasach radzieckich – wiadomo, pod górkę… Ale w 1996 na Rosz ha-Szana – znowu zabrzmiał w synagodze szofar! A teraz odrestaurowana służy społeczności. Jest tu wszystko co potrzebne: mykwa, sala modlitw z Aron ha-kodesz i z bima, biura gminy a nawet zaczyna się jesziwa konstytuować powoli.
Ot cała Odessa… Raz słychać szofar, raz dzwony kościelne a raz chór cerkiewny…