Polskie Carcassonne – czyli Szydłów. OK – gabaryty mniejsze, ale porównanie zasadne w sumie. Średniowieczne, królewskie miasto. Od XIV wieku nawet zamek miało – taki zamysł miał Kazimierz Wielki (to ten od przerobienia Polski z wersji drewnianej na murowaną…). Wtedy też miasto otoczono warownymi murami. Lokalizacja korzystna a i obrotni mieszczanie oraz rzemieślnicy – Szydłów rozkwitał w oczach. A dzisiaj? Fajne, klimatyczne miejsce. Sporo śladów historii – zwłaszcza tych z wieków średnich. Też sakralnych z tego okresu. Trzy kościoły (w tym jeden w ruinie) i synagoga. Ta ostatnia dobrze zachowana – obecnie pełni funkcję muzeum. Przy czym ekspozycja… no delikatna będę i powiem że… umiarkowanie przemyślana…
Zamek… no cóż… to co się zachowało robi dobre wrażenie. Sale ekspozycyjne w Skarbczyku… to rzecz gustu. Jest też Sala Rycerska. Nieźle zrobione (choć ekspozycja jakichś „śmiesznych” narzędzi tortur – powaliła mnie…) Trochę źle trafiłam bo akurat na jakiś ślub, który miał się w środku odbyć.. i dekoracje na te okoliczność… no nie przyczyniły uroku ani architekturze ani podniośłości chwili… Ale generalnie miło do zamku zaglądnąć.
Ale jednak największe wrażenie robią (przynajmniej na mnie) ruiny kościoła i szpitala św. Ducha. Może dlatego, że już ciut zmęczona byłam po całym dniu, a może dlatego że lubię po prostu takie miejsca… ale gdy przysiadłam, na jakimś fragmencie filara chyba – kamienie nie tylko miłym chłodem mnie otuliły ale i szeptać o dawnych dziejach zaczęły… i to dość wyraźnie…