Gorysławice. Wioska. Właściwie jeden powód jest by tu się zatrzymać, gdyby przypadkiem akurat droga prowadziła nieopodal. Kościół św. Wawrzyńca z 1535 roku. Parafia była tutaj na pewno w XIV wieku. Obecny kościół metryczka ma XVI wieczną, a PR późnogotycki. W 1676 roku świątynia przeszła mały lifting barokowy. Dobudowano wtedy kaplicę. Wnętrze ascetyczne. Resztki polichromii się zachowały. Najciekawsze chyba sklepienie sieciowe z herbowymi zwornikami. W sumie nie ma jakiejś wielkiej szkody w tym, że świątynia na co dzień zamknięta dla zwiedzania. To co dookoła – bardziej wzrok przykuwa… Kościół trochę osamotniony, stoi na środku „polany”. Przez niewielką furtkę w murze okalającym go wchodzi się do… no właśnie… Przemodlone mury z wyraźnymi bruzdami i zmarszczkami, które czas wyżłobił. Taki leciwy przodek, który przysiadł na polu by wygrzać się w słońcu i popatrzyć gdzieś daleko na falujące łany. Wokół wśród cierpiącej nieskoszenie trawy, walają się jakieś bezgłowe figury świętych, lekko przechylony zmęczeniem krzyż, jakieś – widać niepotrzebne jak czas zdecydował – fragmenty murów, pilastrów, może portali… Gdy ostatnio w Gorysławicach się zatrzymałam, było ciepło, jesiennie i cicho… A gdy przekroczyłam tę niewielką bramkę w murze i weszłam w obszar sacrum, miałam wrażenie dziwnego zawieszenia w czasie. Hmmm… Takie jakieś zawirowanie czasoprzestrzeni – pomiędzy przemijaniem i uporczywym trzymaniem się trwania…