Orłowo to właściwie dzielnica Gdyni. Wcześniej była to wieś, która nazwę zawdzięcza… karczmie! Jakoś na początku XIX wieku, Hans Adler kupił ziemię u ujścia rzeczki Kaczej i założył karczmę o cudnej nazwie Adlershorst (Orle… czy ja wiem co? Gniazdo chyba…). Podobno nadał tę nazwę by upamiętnić legendarną bitwę dwu orłów, która tu miała mieć miejsce a opowieść o niej setki lat przetrwała w bajaniach rybackich. Sto lat po założeniu owej karczmy Orłowem nazwano całą wieś. Swoją drogą zajazd Adlera przetrwał ale funkcję ciut zmienił bo teraz jest tu szkoła plastyczna. Miejsce urokliwe, plaża bajeczna, nikogo nie dziwi, że kurortem stała się dość szybko a pensjonaty, domy kuracjuszy i wille wyrastały jak grzyby po deszczu. Pojawiali się tu „znani i zacni” goście. Lubił przez okno willi patrzeć na morze na przykład Żeromski, czasem też Kasprowicz. Ten pierwszy – spędził znacznie więcej czasu. Na tyle dużo, że napisał w Orłowie „Sambor i Mestwin” a i (co nie dziwi ) „Wiatr od morza” trochę też. Częścią Orłowa są Kolibki. Tu można zobaczyć pozostałości zabudowań dworskich. Był tu też XVIII wieczny kościół św. Józefa ale Niemcy zburzyli w czasie II wojny – do zera. Ale Kolibki znane też z najbardziej chyba rozpoznawalnego zdjęcia z II wojny. Hans Sönnke sfotografował hitlerowców wyłamujących szlaban graniczny na granicy polskiej.
Orłowo ma swoje molo. Pierwszy, pomost właściwie, wybudowano na początku XX wieku – taaaaki malutki . A potem kolejne rozbudowy no i miało molo ponad 400 metrów i urocze było do spacerowania. A i niewielkie jednostki pływające też miały gdzie zacumować W latach 50 XX wieku ciut się popsuło po sztormie i w ruinę popadało ale obecnie po gruntownej renowacji jest znowu uroczym miejscem spacerowym. Tyle, że połowę krótszym bo ma niecałe 200 metrów. Dla spacerów w sumie czas w Orłowie się spędza. Można połazić po tym molo, pooglądać z daleka i z bliska klif orłowski, posłuchać szumu morza lub szmeru rzeczki Kacza, połazić po ulicy Orłowskiej, oglądając przy okazji zupełnie ładne i często zabytkowe domy dla kuracjuszy i sanatoria. A jak komuś już spacery się znudzą to zawsze można było w słynnym dzięki Lady Pank „Maximie” czas spędzić. No teraz to już tak trochę ruina a nie ekskluzywny klub ale w piosence nadal brzmi „tańcz głupia tańcz”…