Nie mam jakiegoś wyjątkowego „nabożeństwa” do plaży, nawet tej bałtyckiej, nie znoszę się opalać! Choć bardzo lubię słoneczko i ciepełko. Lubię natomiast zachody słońca… W tym reflektorze plaża jest OK. Zwłaszcza, że wtedy już najczęściej mocno pustawa – co jest sporą zaletą. Ta bałtycka ma jeden minus – zimnawo jest. Ale jeśli się człowiek mentalnie nastawi – da się ogarnąć Bałtyckie plażowanie (w wydaniu brzegu po polskiej stronie) jest miękkie. Piasek i drobniutkie muszelki nie uwierają jakoś mocno. A i podobno (wersja dla wytrwałych) można w ramach bonusu bursztynek znaleźć. To jak sądzę bardziej się sprawdza przy okazji wschodów słońca… Ale że nieco rzadziej je widuję… Może kiedyś gdy jakiś imperatyw lub po prostu powód się pojawi – kto wie, kto wie… Wróćmy do nadmorskiego zachodu. Lubię gdy światło ciepło otula niebo żółcieniami i oranżami czasem wręcz muśniętymi burgundem. A z drugiej strony jeszcze po falach ślizga się błękitno szara poświata srebra. Pod stopami piasek pomięty i zmęczony dniem. Generalnie jest żółty, jasny, ciepły w kolorze i dotyku. Czasem tylko na nim pojawia się jakaś ciemno brunatna lub fioletowa smuga. Podobno takie smugi nazywają się piaskiem literackim. Może… Jakoś mi się generalnie dzisiaj literacko (żeby nie powiedzieć poetycko…) myślało. Szum morza i wrzaski ptactwa chyba tak jakoś robią…