Miasto aniołów… Miasto z artystyczną duszą… A dla mnie Lanckorona tak po prostu – brzmi Grechutą… Choć dzisiaj załapałam się akurat koncertowo nie na Grechutę a na Klenczona
Lanckoronę mam prawie po sąsiedzku – ale nie odwiedzam jej jakoś bardzo często, nie mam więc porównania ale jakoś kojarzy mi się z jesienią… I tak sobie myślę, że jeśli na spacer lanckoroński – to w jesiennych kolorach…
Strasznie tu historycznie, bo i Kazimierz Wielki i Jan Długosz wspomina, i Lanckorońscy (tzn. Lanckorońscy chyba od XVI wieku bo wówczas takie nazwisko jeden z rodu przyjął…) i kilka innych rodów, i słynne lanckorońskie bitwy z XVIII wieku. Do dzisiaj sterczą drewniane krzyże na mogiłach konfederatów barskich, którzy w tych bitwach polegli…
Ale oprócz tego, że historycznie – jest tu po prostu malowniczo, małomiasteczkowy klimat kusi leniwym pięknem, zabytkowe ukwiecone domy rynku jak kolia historii dekorują miasteczko. Wcale się nie dziwię, że tylu artystów przyciąga… Myślę sobie, że tu nie anioły latają nad miastem tylko muzy skrzydlate zerkają zza każdego węgła…
Swoją drogą Kazimierz Wielki mocno sobie upodobał Lanckoronę, Dał lokację, przywileje na prawie magdeburskim, zamek ufundował… Ruiny zamku do dzisiaj można zobaczyć. Przy czym są to takie… naprawdę ruiny otulone czule przez zieleń… I im bardziej jesienną – tym bardziej czule…