Piękny jodłowy las…. I stąd nazwa – Agłona. Właściwie – szczere pola, zupełnie niczego sobie jeziora Egles i Cirišs, piękny las i tyle… No nie… Jest jeszcze w tym rzeczonym szczerym polu kompleks klasztorny, bielą odbijający się od szaro-zielonego pejzażu. Dominikanie „biali” tam osiedli to i zabudowania bielą śnieżna odcinają się na horyzoncie. Skąd znany – ano w XVIII wieku powstał tam kościół dla opieki nad wizerunkiem – Maryi na desce… Królowa Inflant! Matka Boża z kwiatem… (Maria trzyma gałązkę róży z trzema kwiatami – symbol tego, że była dziewicą przed – w trakcie ciąży – i po urodzeniu Jezusa) Sam wizerunek znany był szeroko a i sanktuarium sławą słynęło mocną. Pod koniec XIX wieku odszedł do wieczności ostatni z kustoszy dominikańskich. Potem zorganizowano tu więzienie dla księży, a teraz to po prostu jedno z ważniejszych sanktuariów katolickich i maryjnych na Łotwie. Sama świątynia – no biała… Ale wnętrze w baroku włoskim. I ołtarz faktycznie cudny i złoty, ale ta dominująca biel… i na zewnątrz z daleka widoczna jak latarnia, i w środku rywalizuje (co nie łatwe) ze złotem.
No… różnie mi się zakątki świata w pamięci odcisnęły. Czasem zapachem, czasem dźwiękiem, czasem powiewem wiatru lub promieniami słońca łaskoczącymi policzki. Agłonę pamiętam kolorem… Taka… biała plama w pastelowej oprawie.