„Jest Łodzian największą troską, by zmieścić wszystko na Piotrkowską.” I w sumie – da radę Dłuuuuuuga ta łódzka Piotrkowska….. oj długa. No ale nie bez przyczyny dostaje się metkę najdłuższej chyba ulicy w Polsce i jednej z najdłuższych ulic handlowych w Europie. Nazwa – bo z Piotrkowa prowadziła. Funkcja – no bo jak już ludziki tędy lezą to czemu im nie dać okazji do pohandlowania… No i tak wokół traktu zaczęły się konstruować place, przecznice, uliczki – ot miasto…
Przeszłam całą! Mnóstwo kamieniczek o cudownych fasadach. Nocną porą niektóre „udekorowane” światłem. Pałace dumnie się prężą dekoracyjnością secesyjną, eklektyczną i innymi takimi, które dość łatwo przyczyniają efekt wow. Fajny przystanek przypominający (zwłaszcza gdy w reflektorze zachodzącego słońca) łuki gotyckich katedr. Z jednej strony – ratusz (XIX wieczny projekt Witkowskiego) i kościół Zesłania Ducha Świętego (też XIX wieczny i też Witkowskiego); niemal z na drugim krańcu strony ulicy archikatedra Stanisława Kostki (ta z samego początku XX wieku), tak mniej więcej w połowie kościół ewangelicko-augsburski św. Mateusza – a pomiędzy kamienice, kamienice, kamienice… Wszystkich wymienić nie sposób. Dla mnie jednymi z piękniejszych są: beżowo-biały pałac Ewalda Kerna, ażurowo zdobiona kamienica Schichtów, delikatna fasada kamienicy Juliusza Szulca (tu w podwórzu była kiedyś synagoga), zdobna w girlandy kamienica Salomona Bahariera, jak dekoracja z bajki kamienica Szai Goldbluma, kamienica Dawida Prussaka, kamienica Józefa Rosenthala (tak, z tych Rosenthalów 🙂 ), Kamienica Dawida Szmulewicza i Kamienica Dawida Sendrowicza i Kamienica Abrama Lubińskiego itd itd itd. A! I Grób Nieznanego Żołnierza łodzianie też swój maja. Oczywiście na Piotrkowskiej!
Jak na moje krakowskie standardy (rynek krakowski nie zasypia przez całą niemal dobę. A już w sezonie zdecydowanie nie śpi i ten i kilka innych zakątków miasta) dość pustawo nocną porą. Trudno znaleźć otwartą restaurację jak głód człowieka dopadnie. Ale w dzień i wieczorem – kwitnąco i… bardzo muzycznie. Może przypadek – nie wiem, ale gdy szłam sobie Piotrkowską cały czas towarzyszyła mi muzyka jakaś. Gdy jedna milkła, zaraz zastępowały ją inne brzmienia, czasem jakieś rytmiczne sekcje, czasem duety lub i więcej, wszelkie gatunki jakie ludzkość wymyśliła… hmmm… fajny gwar…. Aż przysiadłam na chwilkę obok Rubinsteina… I gdzieś tam z tyłu głowy popłynęły dźwięki z klawiatury, przebijając się przez te realnie brzmiące na ulicy…