Kiedyś takie parki do dumania – były modne. Może nadal są… A może to ja jestem trochę „inna”, bo w ogródku też mam arkadowy murek i miejscówki do dumania… Ale gabarytowo mój ogródek znacznie mniejszy niż ten, który w Arkadii koło Nieborowa Radziwiłłowa sobie zaordynowała.
W XVIII wieku ogrody angielskie zakładane były w całej Europie. Taka moda. W sumie się nie dziwię. Dla mnie – również wówczas popularne, ogrody francuskie – są zwyczajnie sztuczne. W ogrodach angielskich, pozornie rosnącym samowolnie roślinom, towarzyszyły formy architektoniczne lub rzeźby inspirowane antykiem albo ruinami średniowiecznymi albo orientem – ot takie klimatyczne zakamarki do podkręcania emocji lub twórczego rozmyślania. Pod koniec XVIII wieku Helena Radziwiłłowa założyła taki park nieopodal rezydencji we wsi Łupia, którą na Arkadię przemianowała. Zatrudniła Jana Piotra Norblina i Aleksandra Orłowskiego a całość wykonał Szymon Bogumił Zug i Henryk Ittar. No i powstawały: Świątynia Diany (nazywana też Świątynią Miłości albo Świątynią Mądrości. Nieprzemyślane… Te dwie rzeczy nie występują razem…), Przybytek Arcykapłana, Akwedukt a potem też Łuk Kamienny, Zakątek Melancholii, Brama Czasu itd. itd. itd. Sporo tutaj urokliwych miejsc, sporo takich w których można się zagubić. Ogród się rozrastał. Z sentymentalnego do romantycznego. Dziesiątki symboli i znaków ukrytych w zieleni i kwitnących kolorach, otulonych szmerem wody…
Takie miejsce służyło też zbieraniu pamiątek. Nie tylko tych osobistych. Również dzieł sztuki z metryczką od starożytności począwszy ale i kopii znanych dzieł. Obecnie kolekcja z Arkadii, znalazła swoje miejsce w pałacu w Nieborowie. Arkadia nie zachowała się do naszych czasów w całości. Anie tej w wersji Heleny ani tej w wersji Aleksandry Radziwiłłowej. Już za czasów Hoffmana, obiekty zaczęto rozbierać a park niszczał. Uporządkował go Janusz Radziwiłł w okresie międzywojnia. Do dzisiaj tylko część założenia ogrodowego przetrwało. Można wyobrażać sobie jak wyglądał w całości…
Arkadia to miejsce szczęśliwości… Może… Nie wiem… Ale fakt – gdy snułam się po ścieżkach parku i zaglądałam w zakamarki ruin, splatane myśli zaczynały mi się same układać. Rozwiązania, które dotąd wypierałam ze świadomości – zaczęły być w sumie proste. Nie wiem czy to sama Arkadia, czy jakieś gigantyczne stado ptactwa wrzeszczącego nad głową w stu ptasich językach, a może rywalizujący z ptactwem szum wody i skrzydeł pszczelich, a może równie mdły w zapachu co i w róóóóżowym kolorze sad… Nie wiem… Ale myśli się jakoś poukładały w szeregu… chyba…