Hmmm…. Są takie zakątki świata, które poetycko brzmią w każdym zakamarku. Tak mam, że czasem coś tam zapamiętuję zapachem, czasem światłem, czasem dźwiękiem… a czasem poezją lub literaturą. I Wilno – literackie właśnie. No jak inaczej może być skoro za każdym zakrętem jak nie „Pan Tadeusz” to „Dziady” szepczą… Ale w sumie to nie tylko poetycko jest w Wilnie. Tak jakoś… czy ja wiem… swojsko chyba. Toż historia Litwy i Korony trochę lat miała. Zdążyło się artefaktów nazbierać. Wilniuki przecież takie… no właśnie – swoje są… A jak sobie człowiek uświadomi, że z Wilnem to i Mickiewicz i Miłosz i Konwicki i Moniuszko i Piłsudski i Skarga i Słowacki i Heifetz i Gałczyński itd. itd. itd. To jak nie ma być swojsko?
Bardzo sakralnie. Pewnie ponad siedemdziesiąt kościołów różnych religii tu wzniesiono. I to tak od gotyku do zupełnie współczesnych. Oczywiście prym wiedzie Ostrobramska i obraz Miłosiernego. Kiedyś już wspominałam. Lubię po cmentarzach łazić. A tu – cmentarz na Rosie. Ile tu nazwisk znanych z podręczników, literatury, muzeów… Ech… Właściwie od XV wieku tu grzebano zmarłych ale dopiero w XIX stał się miejskim cmentarzem.
A i też muzycznie w Wilnie. Koncerty, opery – zwłaszcza od XVIII wieku – rozkwitały. Dobrych kilkanaście lat Moniuszko tu miał żółtą koszulkę lidera, a i „Halka” pierwszy raz właśnie w Wilnie została wystawiona. Na początku XX wieku działały w mieście dwie niezłe szkoły muzyczne: polska i żydowska.
A z imprez? Warto Wilno odwiedzić gdy Jarmark Kaziukowy. Czegóż to na straganach wtedy nie ma! I serca piernikowe i rarytasy wszelakie. A kto woli muzycznie – to w trakcie „Festiwalu Wileńskiego” – wtedy symfonicznie jest. Jest też Festiwal muzyki dawnej i współczesnego tańca i kilka filmowych. No generalnie dzieje się.
Tylko kulinarnie jakoś tak nie do końca. To znaczy dla mnie. Kuchnia wileńska nie jest moją ulubioną. Ale to indywidualny gust. Chociaż ciemny chleb i jagnięce kibiny – to jest dooobre. To mogę z przyjemnością przyjąć do organizmu.