Traviata w krakowskiej rozpoczyna się od wizualizacji tomografii mózgu… W sumie słusznie. Miłość skutecznie odcina połączenie mózgu z resztą organizmu… A potem „Libiamo ne’ dolci fremiti, che suscita l’amore, poiché quell’ochio al core omnipotente va. Libiamo, amore, amore fra i calici. più caldi baci avrà…” w anturażu Paryża… No i się Violetta i Alfredo zakochali w sobie. Kilka miesięcy było cudnie i romantycznie i z uniesieniami – ale się rozsypało bo „problemy” rodziny Alfreda się wmieszały… Bywa… O czym jest Traviata – wszyscy wiemy.
W tej krakowskiej Violetta (Edyta Piasecka) FANTASTYCZNA!! Dla jej występu warto było przyjść! Super wokalnie ale i fantastycznie aktorsko! Niewielka partia doktora Grenvil (Wołodymyr Pańkiw) – ale ten głos…. Och…
Kostiumy w pierwszym akcie (jak na scenerię półświatka paryskiego gdzie się dzieje akcja) bardzo grzeczne. Najodważniejsze są te chóru: panie w białych męskich koszulach, a panowie w ciut ciut rozchełstanych. W II akcie już bardziej kolorowo i rodem z kabaretów paryskich. W którymś momencie klimat francusko – hiszpański. Chór śpiewa o tym jak matador się wziął i zakochał. I… Panowie w kostiumach inspirowanych matadorami i z rogiem falusowatym na czole… No tym rozwalili system!!!!
Scenografia i światło minimalistyczne. Ale może i dobrze. Całość uwagi skupiona na muzyce. A muszę przyznać, że gdy Viletta w III akcie arią wyśpiewywała tęsknotę za Alfredo – mała łezka mi chyba popłynęła z oka…