W Muzeum Przypkowskich w Jędrzejowie byłam… „dziecięciem będąc”. Pamiętam, że wtedy zrobiło na mnie niewiarygodne wrażenie. Od kilku lat miałam ochotę odwiedzić je ponownie (konieczna do szczęścia była mi fota jednego zegara świecowego…) i jakoś tak wciąż było nie po drodze. Dzisiaj uuudaaaaało się. I… nie wiem… jakoś to wspomnienie… kurcze, co mi się wtedy tak bardzo spodobało??? Nie wiem… Muzeum jest bardzo, bardzo klasycznie pomyślane. Przemiła Pani oprowadza po kolejnych pomieszczeniach mieszkania Przypkowskich. To tu, to tam zegary i inne takie – bo gospodarz zbierał, bo lubił. Jest i gabinet lekarski (gdzieś do roboty trzeba chodzić) i jadalnia i sypialnia. No taka małomiasteczkowa meta. Ładnie jest, kurzem pachnie – ot muzeum… Trochę tak jakby się podglądało kogoś w domu pod jego nieobecność. Potem kolejna część (sąsiedni budynek). Zupełnie niezła ekspozycja zegarów słonecznych. Z tego w końcu muzeum słynie – i to dość poważnie! Dobrze zrobiona wystawienniczo. Kolejne pomieszczenia umiarkowanie mnie przekonały. Niezłe eksponaty z dworów, pałacyków zebrane do kupy w kilku pomieszczeniach. W piwnicach – wystawa czasowa (nie zauważyłam opisu ale na stronie muzeum doczytałam, że to „The Magnificent Seven. Artystki i artyści z kręgu Galerii m², 2007-2020”.). No i wystawa kulinariów. Ta jest fajna! Od przepisów staropolskiej kuchni – po gary. No fajna! Tylko nie wiem czy plastikowe owocki i kiełbasy potrzebne… Ale generalnie – fajna! Po zwiedzeniu całości warto zaordynować sobie relaks w przymuzealnym ogrodzie. W jesiennym słońcu, zieleniach i brązach, połyskująca woda basenów, w których już rybek nie było (pewnie wyłowione na zimę), zatopione wśród roślinek zegary. Miło…
Całość – jeśli kto lubi zegary słoneczne lub takie klasyczne bardzo ujęcie idei muzeum, to warto zaglądnąć.