Wiosennie się zrobiło… Pewnie dlatego myśl mi umyka do miejsc bliskich naturze. A precyzyjnie – pomknęła do En Gedi. To taka perła na Pustyni Judzkiej, z mnóstwem palm, drzew, krzewów, wodospadów (np. wodospad Dawida) i szemrzącej wody czterech potoków, zwierzaków przeróżnych mrowia, które wcale się nie boją i nie uciekają. Na nowo oaza odkryta został w połowie XIX wieku, a po stu latach – najpierw kibuc a potem powstał tu przepiękny ogród botaniczny. Rośliny przeróżne i nawet trochę kwitnące (w takim czasie akurat byłam…) ale największe wrażeni zrobił co oczywiste chyba, wodospad Dawida. Rozbryzgujące się o występy skalne strumienie wody, dawały nie tylko przyjemną mgiełkę orzeźwienia ale i najcudowniej mieniące się w słońcu brylanty kropel, które z werwą rozpryskiwały się wszędobylsko. I zwierzaki… Tu przystojny jelonek jakiś (nie przedstawiał się – nie wiem co to za kopytne było ) tu jakiś futrzak nie znanej mi natury (podobno góralki syryjskie)… No i stada ważek wielobarwnych. One były jak rusałki wodne… cudo!!! Bywają tu podobno też mniej życzliwie nastawione zwierzaki typu lampart – ale głównie w nocy. Asekuracyjnie nie czekałam… Jeśli ktoś lubi snuć się po parkach czy rezerwatach – jest tu co zobaczyć. Urokliwe zakamarki typu jaskinia kochanków, tunel trzcinowy, wspomniane już wodospady, pejzaaaż z Morzem Martwym w roli głównej. No pięknie tu, nastrojowo, urokliwie…
Pst…Jeszcze jedno… Dla amatorów zwiedzania zabytków – na obrzeżach parku odkryto synagogę datowaną na III wiek ne oraz ciut obok świątynia z epoki brązu.