Hiszpania – Valencia

Nazwa Valencia podobno pochodzi od słowa „silny”. Ale dla mnie jest też zwyczajnie magiczna … Miasto, które potrafi zaczarować. A najlepsze jest to, że nie wiem co w niej takiego magicznego… Piękne plaże gdzie ogniście słońce chyli się ku zachodowi (może dlatego organizują tutaj Święto Ognia, w marcu chyba), na każdej ulicy drzewka pomarańczowe (choć na Tomatina pomidorami się obrzucają a nie pomarańczami… 😊) ale tak naprawdę każdy zaułek miasta jest magiczny… Tuż za rogiem średniowiecze w czystej formie, przechodzi niespodziewanie w strojny barok, a ten w imponujące art. deco. Zaś tuż obok budynki rodem chyba z XXII wieku. Milion kontrastów. Może to jest takie pociągające. To co kontrastowe, nietuzinkowe, nieoczywiste i odmienne – jest najbardziej interesujące bo potrafi zaskakiwać.

Valencia założona była jako kolonia rzymska w 138 r. pne. Kilka wieków później znalazła się pod panowaniem arabskim na trochę (z kilkuletnią przerwą gdy Cydowi udało się Valencię odbić). W XIII wieku muzułmańskich mieszkańców miasta zaczęli wypierać chrześcijańscy mieszczanie. To był proces długotrwały. Do dzisiaj ślady obydwu społeczności można znaleźć (tej drugiej co oczywiste znacznie więcej). Niestety nie przetrwało wiele śladów po trzeciej społeczności – Żydowskiej. Po wyrzuceniu Żydów z Hiszpanii ślady kultury próbowano skutecznie zatacierać.

Miejsc wartych zobaczenia sporo. Mnóstwo pięknych kościołów (ale to osobna opowieść). Jest też arena korridy – niczym rzymskie Koloseum, Zwłaszcza wieczorem wygląda urokliwie. Kilka placów – na przykład Plaza de la Reina tuż przy katedrze, Plaza del Ayuntamiento lub Plaza Redonda – to istne salony! A skoro o rynkach mowa – El Mecado Central. Chyba jeden z najstarszych w Europie placów targowych bo podobno od XIV weku działa ale budynek targu jest z początku XX a wygląda jak mauretański pałac. Jest trochę gotyku. Na przykład giełda jedwabiu albo brama (do miasta prowadziło dwanaście bram) na którą – Torres de Serranos – wspięłam się, i uważam to za jeden z życiowych sukcesów! 😊

Ach! I kuchnia super! Jakaś knajpka śniadaniowa, w której pani po pierwszej wizycie pamiętała co podać i witał się jak „stara znajoma”. Ale bruschettę podawała genialną. I nie sposób nie spróbować paella z czymkolwiek kto tam co lubi. Wciąż pamiętam jak pomysły przy niej się rodziły zapisywane na papierowym obrusie w jakimś barze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *