Nie lubię się opalać, pływać nie potrafię, ale plaże bardzo lubię! Przewrotność… nie byłam oczywiście na wszystkich plażach świata. Na kilku chciałabym w najbliższej przyszłości być… Ale jest kilka zupełnie ładnych, po których już zdarzyło mi się łazić. Czasem wspominam te spacery z przyjemnością – czasem nie. Czasem tylko przywołuję ładne kadry, takie stopklatki które wbiły mi się w pamięć, zwłaszcza jeśli to rejon świata który zwyczajnie z plaż słynie. Do takich myślę należą plaże Walencji. Podobno najpiękniejsze w tamtym rejonie. Jest ich kilka. De la Malvarrosa – to taka miejska plaża. Piasek drobniutki i żółty, błękit fal (i flagi na brzegu…), promenada, dziesiątki knajpek, barów i innych takich. Jest też Playa el Saler z białym piaskiem i sosnami rosnącymi na wydmach i dzika de La Devesa. Na północ od portu – de las Arenas itd. itd. A właśnie! Spacerowo atrakcyjny jest też sam port. Jeden z „najruchliwszych” portów w Europie. Tu co chwilę coś płynie w te lub we w te. Towarowe lub turystyczne olbrzymy, ekskluzywne jachty, małe łajby… Początki portu sięgają końca XV wieku kiedy to król Ferdynand pozwolił tu wybudować drewniany pomost. Z tego pomostu, mostu właściwie – port rozbudowywał się i rozrastał i dwieście lat później nawet dostał przywileje handlowe z suwerennymi państwami. Port wydawać by się mogło mało fajne miejsce do łażenia. Ale… Jest część historyczna (tam turystyczne statki cumują i odpływają na krótsze lub dłuższe wypady), są sterczące w niebo żurawie, są mariny dla jachtów, których maszty wygrywają dziwną melodię poruszane wiatrem… I to wszystko pięknie wygląda gdy zachodzące słońce pluska się w falach portowych…