Ale tam musiało być kiedyś gwarno… Rozmowy, pokrzykiwanie, dźwięk dzwonów, śpiewy na kilka głosów zestrojone, nawoływania, może jakiś śmiech… Podobno gdy w duszy przestaje grać przeszłość – pojawia się nowe brzmienie… Tak to działa jakoś. Tylko jakiś kamerton potrzebny, żeby kakofonią nie pojechało…Chyba jakoś tak musiało być w greckiej Mistrze. Bo teraz tam słychać ciszę…
W wiekach średnich było ufortyfikowanym, dużym w sumie miastem przyklejonym do zboczy Tajget. Pełno w nim pałaców, klasztorów, kościołów. Takich trochę monochromatycznych bo wszystko w kolorze sepia palona. Nawet jeśli polichromie się gdzieś zachowały to też się w tonacji utrzymują. Tak w okolicach XIV wieku kwitło tu życie intelektualne i artystyczne! Tak było do połowy XV wieku bodaj, gdy Mistra została poddana Mehmedowi II. Na krótko Wenecja przejęła wpływy ale w sumie to już pochylnia była. A i XX wiek łaskawy dla miasta nie był.
No i mamy teraz miasto – zabytek. Opustoszałe klasztory i kościoły, z których kadzidło już daaawno wiatr wywiał… Pałace i zamek gdzie hucznych zabaw dawno już nie słychać… Pięknie tu! Cicho… I nawet na to by usłyszeć gwar miasta jakoś się chyba nawet nie czeka… Bo strach trochę, że fałszywie zacznie brzmieć w tym anturażu… Wystarczy, że wiatr wygwizduję jakaś tam melodię…