Niebo dzisiaj iście w kolorze takim jak pamiętam z Egiptu… Szczególnie lazurowy kolor miało chyba w Karnaku („Najbardziej Dobrane z Miejsc”)… Kilka razy tam byłam i zawsze niebo było powalające kolorem… W sumie nie ma się co dziwić – wisi nad jedną z największych świątyń… Kompleks poświęcony był wielu bogom tebańskim ale główne skrzypce grał Amon – Re. Aleja sfinksów stojących w karnym szpalerze po prawej i lewej, prowadzi do pylonów. Takie „baranie” te sfinksy ale ostatecznie robią u Amona – to jakie mają być? A żeby im smutno jakoś nie było to każdy ma po jednej figurce faraona w łapkach. Taka koncepcja. A potem dziedziniec i słynny posąg Ramzesa II. A potem las kolumn – gigaaaaantycznych!!! Mocarnie sterczą w górę, przysłaniając niebo… Cały świat w sumie przysłaniają. Zagubić się można bez problemu najmniejszego… Potem kolejne pylony, kolejne dziedzińce, kolumny, obeliski… Gdyby się tak lazło i lazło to do Luksoru można doleźć… Co też i się działo cyklicznie i procesyjnie – gdy obie świątynie czynne kultem były.
W sumie to jedno z chętniej odwiedzanych miejsc przez turystów, i jedno z bardziej owianych legendami. Wprost sceneria szyta na miarę dla wszelkich filmów hollywoodzkich opowiadających „dykteryjki” o Egipcie. A jeszcze jak na wieczorowe słońce się człowiek załapie – to już w ogóle cudo! Naprawdę jest tam pięknie! Nawet tłumy turystów (biegających z jakiegoś wymyślonego pewnie przez pilotów powodu, wokół posągu skarabeusza…) nie przeszkadzają.
Takie fajne baśniowe miejsce – choć przecież historia ocieka tam z każdego kamienia… Ale Egipt generalnie taki jest – kuszący, tajemniczy, trochę groźny, baśniowy…