Przyjechałam do Szczytna popołudniową porą, zmęczona po zwiedzaniu różnych zakątków od rana. Było pochmurnawo i zimno i pomyślałam że zerknę i jadę do hotelu bo chcę już kawę, kolację i odpocząć – i to najlepiej JUŻ! A tu… Fajne miasto! Po pierwsze jakoś tak muzycznie mi się zrobiło bo wszędzie Klenczon. Pomnik, kamień ku czci jakiś mural… Kilka kościołów, głównie protestanckich wspólnot – a same budynki głównie XIX wieczne. Ten najstarszy, ewangelicko- augsburski jest z XVIII wieku i baaaardzo zielony w środku. Zielono białe są ławki, galeria i ołtarz. Fajne wrażenie robi. Jest kilka historycznych cmentarzy. Miedzy innymi żydowski, założony na początku XIX wieku. To chyba jeden z lepiej zachowanych cmentarzy żydowskich w warmińsko-mazurskim. Przyznać trzeba że ślady po społecznościach żydowskich dość skutecznie w województwie historia zatarła…
Najważniejszym zabytkiem jest zamek krzyżowski, a właściwie jego mizerne resztki. Niewielka ruina XIV zamku fajnie w sumie jest zabezpieczona. Część zadaszona, tu i tam jakaś gablota z manekinem ubrany z imitacje średniowiecznych fatałaszków, skrzynia porzucona robi klimat, muzyka średniowieczna się sączy przez ukryty gdzieś głośnik. Nie wiem czy jakoś wyobrażam sobie Juranda ubranego w wór i z pochwą od miecza zawieszoną na sznurze na szui… Jakoś tu tak za czyściutko chyba i mało powieściowo… Ale, że Sienkiewicz rozsławił Szczytno, meldując w nim komtura, to i pomnika się doczekał tuż obok zamku.
Fajnie zagospodarowane nabrzeże jeziora Domowego Dużego (Małego też). Można posiedzieć, posączyć jakiś złoty trunek (przecież w mieście browar od XIX wieku działał 😉 ) i ponasłuchiwać. A nuż kwiaty we włosach potarga wiatr a drzewa wyszumią, że nikt na świecie nie wie że się kocham w…









