Tuż przy brzegu morza, tuż obok granicy z Rumunią, wisi urwistym brzegiem, nad falami niemal pochylony, bułgarski przylądek Kaliakra (czyli „piękna” – i w pełni zasługuje na taką nazwę...). To miejsce cuuudowne krajobrazowo. Szum morza, błękit nieba rywalizuje z turkusem fal, no cudo! Ale takie cudo dość traumatyczne w opowieściach bo... Gdy Turcy najechali te tereny, podobno czterdzieści dziewic (przynajmniej tak chce legenda ;) ) rzuciło się ze skał by w ten sposób czci swej nie narazić na gwałt jakowyś. Podobno brunatno rdzawy kolor urwistych brzegów dlatego taki bo splamiony krwią dzielnych pań. Tu mi się coś nie do końca zgadza z tą krwią. Skoro się rzucały same do morza, to skąd krew spływająca po skałach? Ale co tam, z legendami nie będę dyskutowała. Przyjmuję jak leci :) To zawsze fajny koloryt kulturowy jest! Na samym skraju – ruiny średniowiecznej fortecy. Bajkowe! Chyba najlepiej zachowane fragmenty kompleksu to kaplica św. Mikołaja i brama hakowa, od której wąskie i kręte schody prowadzą w dół klifu. Można nimi dojść do zupełnie niezłej restauracji z widokiem na :) Swoją drogą warownie obronne istniały tu w czasach rzymskich a i wcześniej. Takie miejsce w sumie strategiczne – aż kusi by coś takiego architektonicznie wystawić.
Nie wiem, może te skały tak kusza, może śpiew wiatru uwodzi, może fale zakręcają w głowie... ale tam albo wpaść w poetycką zadumę, albo hmmm...
tekst i fot. ©LucynaMariaRotter