Słonecznie, cieplutko, afrykańsko… Zwłaszcza na otwartej przestrzeni jakim są stanowiska archeologiczne… A ja ZMARZŁAM!!! 😊 I to solidnie! 😊 Z kocykiem się nie rozstawałam na krok! Za to foty bardzo ciepłe wyszły w kolorze, bo poranne słońce ślicznie pieściło promieniami ruiny marokańskiego Volubilis.
Miasto było takie trochę berberyjskie, trochę rzymskie, trochę żydowskie. A ponad wszelką wątpliwość – piękne. Rozwijało się od III w pne, a że w okolicach żyzne tereny to i potencjał był. Oliwki rosły, owoce dawały, z tych na przykład oliwa, z oliwy monety, z monet dobrobyt, z dobrobytu piękne budowle cudownymi mozaikami zdobione i tak przez około 700 lat się żyło w Volubilis miło. Właściwie w sposób naturalny upadło, gdy mieszkańcy zaczęli się przeprowadzać do Fezu. Potem poważne trzęsienie ziemi w XVIII wieku a w międzyczasie znacznie poważniejsze destrukcyjnie eksploatowanie kamienia który decyzją władców Maroka posłużył do budowy Meknes…
Badania archeologiczne i konserwatorskie rozpoczęli w pierwszej połowie Francuzi. W sumie zajmowali te tereny. Jaki był powód i sposób – to już zupełnie inne historia, ale prace archeologiczne prowadzili i to całkiem długo. Od początku XX wieku za to prace prowadzą w połączonych siłach Anglicy i Marokańczycy, ale dzieje się to już w obiekcie wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. A prace było i jest gdzie prowadzić bo miasto miewało ponad 40 hektarów powierzchni!
Co te prace dały w konsekwencji dla zwiedzających? A no sporo w sumie. Handlowano głównie oliwą – zatem tłocznie się zachowały. Odkryto niemal kompletnych tłoczni blisko sześćdziesiąt! W centralnej części miasta – bazylika. Wiem, wiem większości osób kojarzy się z kościołem – ale te starożytne to były takie… hmmm… krakowska Galeria Kazimierz 😉 Pohandlować, spotkać się, spędzić relaksacyjnie trochę czas, przemówić publicznie w sumie też ot takie budynek użyteczności publicznej. Ta w Volubilis miała rozmach. Ponad 40 m. długości, piękne kolumny, nisze dedykowane na spotkani i rozmowy biznesowe a całość fantastycznie i z wyczuciem piękna dekorowana. Tuż obok – świątynia kapitolińska. Po trzynastu stopniach wchodziło się do świątyni dedykowanej boskiemu małżeństwu: Junonie i Jowiszowi (i Minerwie też). To oczywiście nie była jedyna świątynia. W mieście było ich co najmniej sześć. Oprócz tego też miejsca dedykowane społeczności żydowskiej (społeczność Żydowska żyła tutaj od III w. Zachowały się inskrypcje w j. hebrajskim i greckim i lampy z motywem menory. Właściwie to zabytki starożytne znalezione na terenach najbardziej wysuniętych na południowy zachód ), a gdy pojawiła się gmina chrześcijańska – też, a gdy pojawiała się społeczność muzułmańska – też… W sumie to powtarzalny schemat w większości miast, gdziekolwiek by nie były: coś dla ciała i coś dla ducha. Mozaiki zachowały się głównie w pozostałościach willi – na przykład w domu Orfeusza lub Domu Atlety. Skąd nazwy – ano od tych mozaik. Ten pierwszy to największy budynek mieszkalny w mieści. A mozaika grającego Orfeusza – niczego sobie! O zasobności portfela właściciela domu zdecydowanie świadczy. Są też akcenty… Jakby to powiedzieć… bezpruderyjne 😉 I nie myślę tu o kąpieli Wenius, która jak to w kąpieli – nagawa ciut. W Domu Psa jest płaskorzeźba hmmm… meritum męskości 😉 I to takie niebagatelnej wielkości meritum! Podobno kobiety które pogłaszczą czule rzeźbę zapewnią sobie szczęście i powiedzenie w miłości. Po stanie zużycia rzeźby sądząc – myślę że wiele kobiet będzie miało szczęści! 😊 Kiedyś – panie siadały na rzeczonej rzeźnie by w ten sposób zapewnić sobie płodność. Tak naprawdę kamienny fallus najprawdopodobniej był kierunkowskazem do domu… gdzie… zawodowo rozdaje się miłość 😊
A tak w ogóle to pięknie tam jest, szaroniebieskie kamienie, tu i tam kolorowe mozaiki, piękne akcenty kwiatowej lekko fioletowej i śnieżnobiałej bieli (te białe cudnie pachną!), a całość czule otulona ciepłymi (w barwie! 😉) promieniami słońca.