Perama to urokliwe greckie miasteczko. Takie z serii sennie, leniwie, miło, plażowo. I właściwie to powodu by nie było pisać o nim gdyby kilkadziesiąt lat temu nie odkryto tu jaskini. Podobno jest jedną z największych w Grecji. Nie jestem jakimś zapalonym grotołazem ale w kilku jaskiniach w różnych zakątkach świata byłam. Zwykle formy skalne wyciągnięte światłem (czasem cudnie a czasem na granicy kiczu…). Tu na trasie turystycznej – oczywiście też. Ale bez nachalnej ingerencji, bez narzucania się. To taka trasa gdzie można niespiesznie kontemplować twory natury. Ociekające od wieków z jaskiniowego sklepienia sople stalaktytów… Sterczące prężnie stalagmity… Czasem łączące się w kamiennym uścisku w stalagnaty. Chłód otula… I nie ma zasadniczo jakichś baaardzo spektakularnych zakamarków, utworzonych ku uciesze turystów opowieści, podziemnych jezior, rzek lub ogrodów… Tu jest tak… nudnoładnie…