„Wiedeńska krew”… albo nie… „Nad pięknym modrym Dunajem”… a może „Zemsta nietoperza”, „Czarodziejski flet” albo nie, nie… raczej „Marsz Radeckiego”, „Symfonia G-dur – Z uderzeniem kotła”, „IX Symfonia”, „Sonata księżycowa”, … a może na poważnie – „Requiem”!
Właściwie nie wiem z czym Wiedeń mi się kojarzy – chyba po prostu z cudowną muzyką, Straussa (dowolnie wybranego!), Beethovena, Mozarta, Haydn’a. A może to tylko CK przyzwyczajenia rodowitej krakowianki , w każdym razie w Wiedniu nie sposób, nie „bywać”. Moja babcia jeździła do Wiednia na zakupy, dziadek opowiadał często jak obstalował sobie tam frak, a ja czasem spaceruję ulicami miasta, które teraz już nieco inny ma anturaż, nieco inny „przekrój społeczny”, nieco inną kolorystykę ulicy i… wspominam opowieści dziadka.
Chyba to naturalne, że krakowianie czują się tu jak u siebie. Przecież Wiedeń w XIX wieku stał się swoistym wzorem urbanistyki i architektury dla Budapesztu, Lwowa czy właśnie Krakowa (wiem, w tym ostatnim przypadku dalekie to echa, ale jednak echa). Miasto jest cudownym kalejdoskopem sacrum i profanum przeplatających się ze sobą epok i styli. Z jednej strony gotycki Stephansdom, obok barokowy Karlskirche a nieco dalej XIX wieczny Votivkirche. Towarzyszą im monumentalne pałace Augartenpalais, Schloss Schönbrunn, Palais Kinsky lub majestatycznemu Hofburgowi. Dla miłośników zieleni miłym będzie Schonbrunn, Kahlenberg, Donaupark, Stadtpark, Beethovenpark, itd. Generalnie, parków ci tutaj dostatek! Wiedeń to nie jest miasto na jedną opowieść. Zatopię się więc w „Opowieściach lasku wiedeńskiego”, planując kolejne wiedeńskie spacery